czwartek, 11 lipca 2024

Żaba

UWAGA! SPOILERY! 


Żaba
Gatunek Człowiek
Status Żyje
Zajęcie Kurier
Relacje

Pojawia się Królewna Śnieżka
Wzór
Mark Webber

Wieloskórka

1

Rubryka z żądaniem adresu wprowadziła ją w konsternację. Dlaczego we wszelakich formularzach zgłoszeniowych trzeba podawać adres? Zamierzają składać mi wizyty? 
A co jeżeli autor wypełnionego formularza jest z natury niegościnny? - zamyśliła się. 
Szybko oprzytomniała, słusznie zauważając, że może zmyślić jakąś ulicę, numer, a jeśli trzeba to wyprowadzić się do innego, zmyślonego, najlepiej, miasta. 
- Przepraszam, a po co ten adres? - zapytała kobietę, która chwilę wcześniej rozdawała formularze. Ta spojrzała na nią posępnie. Trudno było stwierdzić, czy była zwyczajnie nieprzyjemna, czy strapiona wyglądem Leiry. 
- Do korespondencji – odparła. 
- Ach... Czyli – wywnioskowała dziewczyna – nie muszę podawać adresu zamieszkania. Skrzynka pocztowa wystarczy? 
Kobieta przytaknęła ostrożnie, w napięciu wyczekując kolejnego pytania, ale Leira już się nie odezwała. Zapytała o to, o co mogą zapytać bezdomne osoby. Od opuszczenia rodzinnego domu pomieszkiwała wszędzie. Jednak samej siebie nie określiłaby jako bezdomnej. W jej życiu brakowało jedynie stabilizacji i adresu, który można wpisać do formularza. 
- Wynajmij sobie chałupę – radzili wszyscy znajomi. 
I tak oto Leira uczyniła pierwszy krok w kierunku stabilizacji, a że wierzyła w skoki, a nie drobne kroczki postanowiła zgłosić się do programu kulinarnego. Wszyscy znali takie formaty: gotujesz, oceniają cię, a ty udajesz przed jurorami pokornego kretyna potrzebującego porad, potem jest głosowanie telewidzów czy inne rozstrzygnięcia i wygrana pieniężna. Ostatni element był najważniejszy, bo oznaczał stabilizację. Nie było tajemnicą dla nikogo, że za wygraną kupi sobie mieszkanie. 
Póki co pozostawała jednak Leirą o dziwacznym wyglądzie. I "dziwaczny" nie było epitetem nad wyraz, bo bez względu na porę roku nosiła długi płaszcz uszyty ze skrawków innych ubrań. Z oddali przypominała ciemnoszarą górę bezwładnie sunącą przed siebie. W mieszkańcach Grimm mogła budzić strach, wstręt albo zwykłą ciekawość. Kim jest? Skąd to cuchnące ubranie? Pytań mogło być dużo, ale na wszystkie się przygotowała. 
Wkrótce miała udzielić pierwszej setki do kamery. Usiadła sztywno na krześle i spojrzała w obiektyw. 
- Przedstaw się – nakazał kamerzysta. - Powiedz jak masz na imię, ile masz lat, czym się zajmujesz... - powiedział tak beznamiętnym głosem, że aż się jej przykro zrobiło. 
- Leira. Mam dwadzieścia lat i nie mam domu – postanowiła pojechać z grubej rury. 
W montażu dodano do jej wypowiedzi smutną muzyczkę, a fragment, w którym opowiadała o Wieloskórce bił rekordy popularności na internetowym kanale programu: 
- Wieloskórka. Tak mój ojciec nazywał ten płaszczyk. Sam mi go uszył. Każdy fragment uszył z materiału, który wcześniej był innym ubraniem – powiedziała, spoglądając na przetarty rękaw. 
Będzie trzeba naszyć łatkę, ale to nic. Na ubraniu tak bogato zdobionym nie będzie widać różnicy. Po jakimś tygodniu od castingu dziewczyna została zaproszona do programu.
 
2
 
Niewielkie studio. To była jej pierwsza myśl. Druga była taka, że wygląda inaczej niż w telewizji. Kuchnia, w której gotowano miała jedynie dwie ściany i tak naprawdę pomieszczenie jedynie "udawało" prawdziwą kuchnię. Z prawej strony znajdowały się cztery blaty z wyposażeniem. Każdy z nich opatrzony był logiem produkcji, kociołkiem z napisem: "Najlepszy przepis". Po lewej znajdowała się pusta przestrzeń, a przed gotującymi operator i jeszcze jeden cieć rozstawiali kamery, mikrofony i takie jedne dziwne urządzenia. 
Było gorąco. Pomyślała, aby zrzucić z siebie Wieloskórkę, ale cieć zabronił ze względu na "poziom dramatyzmu jej opowieści". Szybko zapomniała o gorącu. Teraz ważne było skupić się na gotowaniu i nie odpaść jako pierwsza, bo to byłby wstyd. 
Na plan pierwszy wysunął się młody mężczyzna o ciemnej cerze. Wysoki, dobrze zbudowany, Leira poznała go od razu. Miał na imię Ernie i wcześniej prowadził program kulinarny "Co masz na kolację?". Teraz przypadła mu rola prezentera i jurora w show "Najlepszy przepis". Serce Wieloskórki zabiło nieco szybciej. Młody kucharz był wielkim autorytetem w dziedzinie gastronomii. Jego programy traktowała jak lekturę obowiązkową, a wręcz kulinarną biblię, która nakazuje gotować w taki, a nie inny sposób. 
Kandydatów do wygranej było czworo. Po prawej stała jej jedyna konkurentka – Kornelia. Nieco starsza od niej blondynka o pociągłej twarzy, spiczastym podbródku i długich ramionach kończących się poniżej blatu. Za nią stał Tobias. Miał około sześćdziesięciu lat. Wyróżniała go lśniąca łysina i elegancki garnitur, który krył pod kuchennym fartuszkiem. Na lewo od Leiry stał czwarty i ostatni zawodnik tytułujący się Środa. Jak dzień tygodnia. Był bardzo młody. Twarz miał okrągłą i dziecinną, ale posturę potężną. 
Wieloskórka spoglądała na nich badawczo, ale sama nie czuła na sobie ich wzroku. Podobnie jak ona, jej rywale wpatrywali się w gospodarza programu. Ernie wyjaśnił do kamery zasady programu i rozpoczął prezentację uczestników. Kornelia nie przestając się szczerzyć opowiadała o swoich kulinarnych osiągnięciach, Tobias żadnych osiągnięć nie posiadał, a przynajmniej nie związanych z gastronomią, ale lubił jeść, podobnie jak Środa, z którego jedyną informacją jaką udało się wydębić był zawód ochroniarza jakiejś szychy. 
- Chciałbym, aby każde z was przygotowało swoje popisowe danie – oznajmił Ernie i litościwie dał zawodnikom pół godziny na przygotowania. 
W kuchni wybuchła panika. Leira zaczęła obierać kurę na rosół, Środa wrzucał do garnka co popadło, Kornelia filetowała rybę, a Tobias zajął się podjadaniem truskawek. 
- No co? - zdziwił się w swojej pierwszej setce Tobias. - Co ja mogę, że to takie pyszne? Wiem, że powinienem gotować, ale nie mogę się powstrzymać! 
- Ci ludzie nie mają pojęcia o gotowaniu! - oznajmiła do kamery Kornelia. - Łysy wąsacz zjada zamiast gotować, goryl nie umie korzystać z kuchni, a lumpiara – zamyśliła się. - Czy ona chociaż przeszła badania sanitarne? 
Dania były gotowe. Ernie niechętnie próbował kolejnych specjałów krzywiąc mordę, ile się dało. To był pierwszy odcinek i aż go skręcało na myśl, że będzie musiał próbować takich potraw przez następne kilka tygodni. Tobias przygotował "danie nic". Juror nawet nie skomentował. Jak można było zeżreć cały garnek jeszcze przed prezentacją?! Upust swojej złości dał dopiero przy panu Środzie, który zaserwował spalone kotlety w sosie serowym z buraczaną paćką. Poleciały przekleństwa (z obu stron), a Środa został wyproszony ze studia. Nim odcinek dobiegł końca na polu bitwy została trójka uczestników. 
- Odpadłem pierwszy – swoją pożegnalną setkę Środa wygłaszał niechętnie i bez przekonania. - Liczy się zabawa, bardzo dużo się nauczyłem, życzę powodzenia pozostałym.
 
3
 
Reality show nie lubi próżni. Zwłaszcza, jeśli ma zaplanowaną ilość odcinków, a wzburzenie pana Środy i jego nieplanowana eliminacja nieco zmieniły przed programowe założenia. Na całe szczęście producenci mieli jeszcze jedną kartę w zanadrzu... Drugi odcinek rozpoczął się od ogłoszenia "twistu" w postaci nowego uczestnika. Do studia został zaproszony siedemdziesięcioletni facet. Charakteryzowała go najdoskonalsza przeciętność. Siwy, szczupły, oczy piwne, cera jasna. Wieloskórka zadrżała na widok starucha. 
- Przywitasz się ze mną? - staruch zwrócił się do Leiry głosem pełnym wyrzutów. 
- Ta... Tata? - wyszeptała, czując, że zaraz zemdleje. 
Tylko cudem udało jej się utrzymać równowagę. 
Pierwsza wypowiedź starucha do kamery rozwiała wszelkie wątpliwości: 
- Nazywam się Rudolf. Wieloskórka, czy jak ją nazywacie, jest moją córką. Uciekła z domu po śmierci matki. Przyznaję, że z mojej winy nie układało się między nami najlepiej. Chcę odzyskać moją Leirę i po to zgłosiłem się do programu. 
Producenci odnaleźli i dołączyli do obsady Rudolfa, aby nadać swojemu show dodatkowego dramatyzmu. Poza zmaganiami w kuchni widzowie mogli śledzić napięte relacje pomiędzy ojcem, a córką, ich rywalizację i odradzającą się miłość rodzica i dziecka. Słupki oglądalności strzeliły w górę.
 
4
 
 Na planie Leira starała się unikać swojego ojca. I on szybko nauczył się, że lepiej jest schodzić dziewczynie z drogi. 
- Leira i Rudolf są walnięci – skomentowała w setce Kornelia. - Ich problemy mnie nie obchodzą. Mam wygrać program i wygram dzięki mojej popisowej zupie z dyni. 
Dziewczyna postawiła talerze z zupą przed jurorem, po czym zaczęła opowiadać o swoim dziele, które wzniosłością mogłoby dorównać Kaplicy Sykstyńskiej. 
Wieloskórka w pewnym momencie przestała słuchać i od niechcenia zaczęła mieszać łyżką w garnku rywalki. W nijakim, pomarańczowym kremie dostrzegła coś jeszcze. Goździki? Nie, raczej nie. Powąchała, ale pachniało niczym. W końcu włożyła palec do garnka i poczuła ukłucie. Na pomarańczowej papce rozlała się niewielka, czerwona plamka. Skaleczyła się w palec. Zrozumiała. To nie była przyprawa tylko pinezka. Wyjęła ją z zupy i zaczęła energiczniej mącić w garnku. Na dnie odnalazła jeszcze kilka pinezek. 
Już miała krzyknąć, gdy uprzedził ją wrzask Tobiasa. Mężczyzna nie mógł wytrzymać do końca przemówienia Kornelii i spróbował zupy przed pozostałymi. Łapał się za gardło, pluł krwią i jęczał coraz żałośniej. Wezwano ambulans i policję. Kornelia płakała, błagała, a ostatecznie usiłowała zwalić winę na konkurencję. Po całym przedstawieniu policja odjechała nie ustalając niczego. Zupa była przeznaczona dla Erniego. To był fakt. 
- To obłęd! - wrzeszczała w swojej setce Kornelia. - Jaki wstyd! Ta suka albo jej stary podłożyli mi świnię! Nie daruję! Ja mam wygrać! Nie dam się zastraszyć! 
- Zabrali Tobiasa do szpitala – relacjonowała Wieloskórka. - Mam nadzieję, że wyzdrowieje. Nie wróci już do programu. Boję się. Nie mam dowodów, ale obawiam się, że to stało się za sprawą mojego ojca. On jest zły... 
 
5
 
Poczucie strachu przepełniało Wieloskórkę. Jakaś nieuzasadniona obawa o Erniego kazała jej działać. Pinezki nie trafiają same do kuchni, a już na pewno nie pojawiają się w jedzeniu od tak sobie. Musiała porozmawiać z Erniem. Co on mógł sobie myśleć? Musiała mu wyjaśnić albo chociaż spróbować ostrzec go przed Rudolfem. 
Kucharz mieszkał w pokoju na piętrze wyżej. Producent uznał, że najlepiej będzie jeżeli cała ekipa zamieszka w jednym hotelu niedaleko planu i w ten sposób mając wszystkich pod ręką będą mogli kręcić odcinki z dowolnym widzi mi się. 
Leira nie założyła swojego płaszcza w nadziei, że nie będzie zwracała na siebie niczyjej uwagi. Przemknęła przez korytarz i schodami w górę. Zapukała do pokoju numer 34. Ernie otworzył niemal od razu. 
- A, to ty – mruknął. 
Prawie nie rozpoznał Wieloskórki bez ohydnego płaszcza. Pierwszy raz dostrzegł w niej ładną dziewczynę. 
- Mogę wejść? 
- Proszę, co cię sprowadza? 
- Dzisiejsze wydarzenie z pinezkami. 
- Producent nazywa to incydentem – stwierdził spokojnie. - Sam tego tak bym nie nazwał, ale stacja uspokaja mnie. Mówią, że dzięki temu wzrośnie oglądalność i wrócę na szczyt. Pal licho taką oglądalność – w jego głosie brzmiała irytacja. - Mów, czego chciałaś i spadaj, bo jak ktoś cię nakryje w moim pokoju to do tego wszystkiego dowalą jeszcze romans prowadzącego i uczestniczki. 
Przeciwko romansowi z przystojnym jurorem nie miała nic przeciwko, ale wiedziała, że dla niego była jedynie odpychającą Wieloskórką, którą toleruje wyłącznie przez jej umiejętności kulinarne. 
- Uważaj na Rudolfa – powiedziała konspiracyjnie. 
- Dlaczego tak mówisz? 
- Bo... Bo zależy mi na tobie – powiedziała ze spokojem. - Kocham twoje programy i jesteś dla mnie autorytetem. On nienawidzi ludzi, którzy są dla mnie ważni. Boli go fakt, że nienawidzę go, a ciebie lubię. 
Kucharz milczał. Zastanawiał się nad czymś. Jego poprzedni program kulinarny ściągnięto z anteny w marcu. Start miał dobry i szybko stał się czarnym koniem stacji, a Ernie ulubieńcem widowni. Pomimo jego uroku osobistego, format wyczerpał się po trzech sezonach i "Co masz na kolację?" wypadło z łask. Przeżył to boleśnie. Zaczęło się od wyzywania fanów na portalach społecznościowych, a potem oskarżeń producentów o manipulowanie formatem. Następnie kilka głośnych skandali, krótkie załamanie nerwowe. To były intensywne miesiące. Cała afera z młodym kucharzem przyczyniła się do wzrostu jego popularności. Całe Grimm kochało nienawidzić Erniego, a stacja pojęła, że trzeba kuć żelazo póki gorące. Jego impulsywny charakter nadawał się do programu typu talent show. Nie miał już gotować. Jego zadaniem było oceniać innych. I miał to robić w najbardziej okrutny sposób. Jego celem miało być robienie z uczestników idiotów. Leira uważała, że za "incydentem z pinezkami" stał Rudolf, ale on sam wiedział, że miał znacznie więcej wrogów. 
- Dobra – westchnął. - Dzięki za troskę, ale już naprawdę wracaj do siebie. 
Dziewczyna w milczeniu opuściła pokój. 
 
6
 
Po wypadku Tobiasa produkcja nie zdecydowała się na przerwanie formatu. Posępne show i wydarzenia mu towarzyszące wzmagały ciekawość widzów. Krążyły plotki, ale Ernie nie zwracał na nie uwagi. Przykre doświadczenia nauczyły go nie prowokować zbędnych dyskusji w internecie. Uczestnicy i prowadzący pojawili się na planie o świcie. Odcinek rozpoczął się od komunikatu prowadzącego o stanie zdrowia Tobiasa: 
- Ma dobrą opiekę i niedługo opuści szpital, ale do programu nie wróci – mówił strapiony. - W grze pozostała trójka uczestników. Tematem odcinka jest pieczeń wołowa. 
- I wszyscy wiemy z czyjej winy połknął pinezki – mruknęła Kornelia zabierając się za mięso. 
Wieloskórka starała się ignorować docinki rywalki od samego początku, ale teraz coś w niej pękło i nie miała zamiaru milczeć: 
- Jestem bardzo ciekawa! Z czyjej winy? 
- W życiu nie spotkałam tak obłudnej osoby - Kornelia odpowiedziała niesmakiem. 
Czuć było, że bije od niej wściekłość, którą hamowała jedynie obecność kamer, ale i w Leirze rosła furia i powoli dorównywała koleżance z planu. 
- Mimo tego, że codziennie patrzysz w lustro? 
- Tak! - ryknęła, uderzając tasakiem kawał mięsa. - W przeciwieństwie do ciebie nie udaję zmaltretowanej sierotki! Chcę wygrać i daję z siebie wszystko w kuchni – kawał odkrojonej wołowiny rzuciła niedbale na tacę. - Nie dorównujesz mi talentem i musisz dawać z siebie wszystko poza kuchnią! 
- Co to ma znaczyć?! 
- Widziałam jak wczoraj w nocy pchasz się do pokoju Erniego! Zwykła dziwka! 
- To nie tak! 
 - Czy to prawda, córeczko? - odezwał się dotąd milczący Rudolf. 
- Nie wtrącaj się – wycedziła przez zęby Leira. 
- Ależ córeczko... 
Kornelia obrzuciła ojca Wieloskórki gniewnym wzrokiem. Dopiero teraz zauważyła w nim coś paskudnego, czego wcześniej nie dostrzegała. Czy to możliwe? Zbastowała. Postanowiła skupić się na gotowaniu. Wyciszając złość uchyliła drzwiczki piekarnika. Urządzenie nie było puste. W jego rozgrzanym wnętrzu znajdowała się jakaś puszka. Kornelia nie zdążyła zareagować. Nastąpiła eksplozja. 
Pomieszczenie wypełnił gęsty, kłujący dym. Uczestników ewakuowano. Zjawiła się policja, straż pożarna i karetka. Blady ze strachu Ernie ogłosił przed kamerami: 
- Dzisiaj na planie programu doszło do nieszczęśliwego wypadku, w którym życie straciła jedna z uczestniczek – czytał z coraz większą rezygnacją. - Prawdopodobnie jest to wina wadliwej kuche... – nie doczytał do końca zdania. - Chyba żartujecie – mruknął, spoglądając na nowy akapit. - Czytaj. - Produkcja ubolewa nad tragedią i... I zaznacza, że nie ponosi odpowiedzialności za wadliwy sprzęt kuchenny. Kpina! - dodał od siebie na sam koniec. 
 
7
 
I po części kpina okazała się być prawdą, bo kilka dni później producent zaparł się, aby dokręcić finałowy odcinek, w którym dojdzie do starcia pomiędzy ojcem, a córką. Ernie nie miał ochoty brać w tym udziału, ale umowa ze stacją zobowiązywała go do ukończenia sezonu. Przygnębiony dotarł do nowego studia, na które zaadaptowano stary magazyn na południu miasta. 
- Słuchaj, Ernie – wyjaśniał mu przez telefon producent. - Nasze studio jest w opłakanym stanie. Ten ostatni dzień możemy przemęczyć się w wynajętej hali. 
Kucharz dotarł na miejsce czując ogromne przygnębienie. Rozpaczał nad upadkiem własnej kariery? Żałował Wieloskórki? Bał się Rudolfa? Nie potrafił wyjaśnić swojego stanu emocjonalnego. Gdzieś podświadomie czuł, że coś złego się wydarzy. Wszedł na plan i to była ostatnia rzecz jaką pamiętał. Ktoś przyłożył mu patelnią. Obudził go dopiero zapach smażonych pomidorów. Wraz ze słodką wonią zaczął dochodzić do niego ból. Spojrzał na nogi, z których wystawał las noży kuchennych. Jęknął żałośnie. W pierwszej chwili chciał je wyciągnąć, ale dłonie miał spętane folią spożywczą. 
- Po... Pomocy... 
- I po co ci to było? - usłyszał głos Rudolfa. - Jak śmiałeś tknąć moją małą córeczkę? 
- Ja... Ja nikogo nie tknąłem! - zawołał spanikowany. 
Rudolf stał nad nim i wymachiwał rękoma. 
- Każdy ojciec stara się chronić swoją małą córeczkę. 
- I postanowiłeś zabijać ludzi? 
- Nikogo nie zabiłem – odparł z urazą. - Dopiero zabiję, ciebie. 
- Gdzie są Leira i ekipa? 
- Leira jest tam – wskazał na stanowisko kuchenne. 
Stała tam i kroiła warzywa. Ręce jej drżały, oczy miała sine od łez. Wyglądała na przerażoną. 
- A twoi koledzy ucięli sobie poobiednią drzemkę – dodał z uśmiechem. - Zjedli barszcz z trujących grzybków, a więc możliwe, że już ich się nie dobudzi. 
Po tych słowach stracił zainteresowanie kucharzem i podszedł do gotującej córki. 
- Córeczko, jesteś taka piękna. Zupełnie jak mamusia – zaczął szeptać jej do ucha. - Tatuś chciałby obrać cebulkę z tych warstw – powiedział, zsuwając z jej pleców płaszcz. 
Dziewczyna mimo strachu, ale nie przestawała siekać warzyw. Gdy dotknął jej gołych pleców pleców wzdrygnęła się. W jednej chwili odwróciła się i przywaliła mu tasakiem w głowę. Srebrne ostrze bez większych problemów weszło w czaszkę zatrzymując się dopiero na wysokości oczu. 
- Jak ja cię nienawidzę! - wrzasnęła. - Budzisz we mnie najgorsze instynkty! Nie mogę gotować! Zabiłam tyle osób, bo ty, stary zboczeńcu, nie pojmujesz, że niewolno ci mnie tknąć! 
Wieloskórka z trudem wyjęła tasak z głowy Rudolfa. Mężczyzna osunął się na ziemię. Ernie obserwował scenę w ciszy. W tym momencie nie przejmował się niczym. Leżał oparty o stół i miał cichą nadzieję, że Leira nie pamięta o nim. 
- Dlatego nosiłam płaszcz – zwróciła się do kucharza. - Nie lubiłam jego dotyku. Od śmierci matki ubzdurał sobie, że powinnam ją zastępować – tłumaczyła. - Wszytko byłoby dobrze, gdyby te gnojki z produkcji nie postanowiły zaangażować go do programu. Gdy się pojawił poczułam, że muszę kogoś skrzywdzić tak samo jak on mnie - mówiła, wymachując tasakiem w powietrzu. 
- Już cię nie skrzywdzi – wymamrotał. - Nie musisz już... - ostatnie słowo nie przeszło mu przez gardło. 
- Tak... - westchnęła zamyślona. - Przysięgam, że pewnego dnia dorównam ci jako kucharz, Ernie.
Po złożeniu tej obietnicy napadł ją szał. W niezrozumiałym amoku zaczęła rąbać ciało ojca na coraz mniejsze kawałki. Na przemian chlastała tasakiem, wrzucała warzywa na patelnię i wyjmowała kolejne gary poupychane do szafek. Ernie zemdlał. Przytomność odzyskał dopiero w szpitalu. Ciało Rudolfa czy raczej jego fragmenty zniknęły. Leiry uciekła, a jedynym śladem, który po sobie zostawiła była niedbale rzucona na podłogę Wieloskórka.

Reine

UWAGA! SPOILERY! 


Reine

Gatunek Wampir
Status Żyje
Zajęcie Pielęgniarka
Rodzina
mąż
Blanche (pasierbica/ofiara)
Pojawia się Królewna Śnieżka




Blanche

UWAGA! SPOILERY! 


Blanche
Gatunek Człowiek
Status Nie żyje
Zajęcie Dama do podziwiania
Relacje
Sobota (partner)
Reine (macocha / wróg)
ojciec
nieżyjąca matka
Pojawia się Królewna Śnieżka
Wzór
Ali Cobrin


wtorek, 9 lipca 2024

Śpiąca królewna

"Ukłuje się wrzecionem i zaśnie"

 
1

O godzinie dwudziestej drugiej czterdzieści dziewięć przed domem Geronimich zjawił się policjant. Odziany w grafitową marynarkę, spodnie tego samego koloru, skórkowe buty z prostymi noskami i okulary w ciemnych oprawkach, sprawiał wrażenie akwizytora, a nie przedstawiciela prawa. Komisarz D.B. Clyde należał do policjantów, którzy bardzo poważnie traktowali swoje obowiązki. I właśnie to poczucie ogromnej odpowiedzialności postawiło go przed drzwiami pary emerytowanych nauczycieli. Chciał osobiście przekazać im informacje na temat zaginionej córki. 
Rosa Geronimi zaginęła osiemnastego sierpnia, dzisiaj był dwudziesty piąty listopada, równo sto dni później nieprzytomna dziewczyna została odnaleziona w okolicy parku przez pracownika firmy porządkowej.
- Leżała pod samą ścianą, wciśnięta za ławkę – wyjaśniał zaaferowany sprzątacz. - Najpierw jej nie zobaczyłem, a potem leżała tam po ławką, myślałem, że naćpana, że tam pan wie, ale wołała i coś tam jęczy, pomocy, pomocy i się wystraszyłem – jego słowa tworzyły coraz większy bezład.
Dziewczyna została odwieziona do szpitala miejskiego. Stan zdrowia lekarz ocenił jako "niezagrażający życiu". Nie była pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Była za to odwodniona. Miała kilka siniaków i zadrapań na ramionach oraz twarzy. Nieufnie spoglądała na lekarza i pielęgniarkę z miną zanoszącą się na płacz. Nie zapłakała jednak. Podobny stosunek miała do rozmowy. Milczała jak grób. Dopiero po jakimś czasie zdecydowała się przedstawić jako Rosa Geronimi. I wtedy zaczął się wesoły cyrk. 
Trzy miesiące temu miasto żyło zaginięciem "Różyczki z osiedla". Okolicę oplakatowano jej zdjęciami, w telewizji nie było wydania wiadomości bez przypomnienia rysopisu zaginionej, a ochotnicy we współpracy z policją przeczesywali okolicę od domu, aż do centrum miasta.
Komisarz Clyde przyjechał do szpitala wraz z rodzicami dziewczyny. Po pierwszych chwilach radości rodziców i niezrozumiałej konsternacji córki, policjant poprosił Różę o rozmowę na osobności.
- Komisarz Dirk Bach Clyde – przedstawił się, pokazując jej swoją odznakę. - Prowadziłem twoje poszukiwania i chciałbym zakończyć sprawę.
- Bach to imię, czy nazwisko? - wypaliła niespodziewanie.
- Imię – odpowiedział, dodając ze skrępowaniem. - Moja matka uwielbiała "Magnificat" Bacha.
W odpowiedzi uśmiechnęła się życzliwie, ale z wyraźnym zmęczeniem. Wyglądało na to, że przyjęła wyjaśnienie, a więc mogli wrócić do zakończenia sprawy:
- Czy wiesz, ile cię nie było?
- Nie wiem.
- Szukaliśmy cię od stu dni.
- Niemożliwe.
- A jednak. Gdzie się znajdowałaś przez ten czas? Ktoś cię przetrzymywał? A może po prostu chciałaś zniknąć z domu na jakiś czas?
- Zniknąć? Że niby uciekłam?
- Czasem młodzi ludzie nie dogadują się z rodzicami.
- Ale ja kocham moich rodziców! Dla nich mogłabym... Mogła... - wyraźnie zastanawiała się nad tym, co mogłaby dla nich zrobić. - Dogaduję się z nimi jak z nikim.
- Wierzę, poznałem twoją mamę – odparł, niezniechęcony. - Pamiętasz drogę do miasta?
- Szłam na skróty, przez tunel, ten, który biegnie pod autostradą – mówiła. - Zasłabłam... Nie – cofnęła, wysilając pamięć. - Byłam bardzo senna. Zasnęłam na chwilę i obudziłam się tutaj.
Policjant nie wyglądał na zadowolonego z wyjaśnień. Przejechał palcami po wąsach, poprawił okulary i odparł:
- Dziękuję, gdybyś sobie coś jeszcze przypomniała to zadzwoń do mnie. Twoja mama ma moją wizytówkę.

2


To była jej pierwsza noc spędzona w domu od ponad trzech miesięcy. Leżała w łóżku i spoglądała w sufit. Szybko przymknęła oczy. 
Znowu spała. I znowu śniła. Była królewną uwięzioną w wielkiej, mrocznej wieży porośniętej cierniami. Z okna więzienia wypatrywała swojego księcia. W końcu zjawił się. Był bardzo przystojny, miał czarne, rozwichrzone włosy i piwne oczy, które błyszczały na bladej twarzy. Podszedł do niej zdecydowanym krokiem, objął i wyszeptał:
- Pocałunek cię obudzi, ale nie zapominaj o mnie.
- Jak masz na imię?
- Frederik.
Sen zdawało się trwał dalej, a ona szła pustą drogą. Minęła jakąś dziewczynę z parasolką. Po chwili, tuż obok, przemknął jakiś mężczyzna. Nie przyjrzała mu się dokładnie, ale było w nim coś strasznie nieprzyjemnego, że w jednej chwili zapragnęła powrócić do ponurej wieży, pięknego księcia i pocałunku. Nieznajomy wyjął spod płaszcza dziwny przedmiot przypominający śrubokręt, albo szpikulec. Róża chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Tymczasem mężczyzna zamachnął się na dziewczynę z parasolem. Energicznie zaczął wbijać w jej plecy ów przyrząd, który jednak nie był ani śrubokrętem, ani szpikulcem.
Obudziła się z krzykiem. W jednej chwili do pokoju wbiegła matka, usiadła na łóżku i przytuliła córkę.
- Miałam sen.
- W porządku.
- Jakiś mężczyzna zadźgał dziewczynę za pomocą... - na moment wstrzymała się, próbując ustalić nazwę urządzenia, aż wreszcie powiedziała z pełnym przekonaniem – za pomocą wrzeciona.
Matka wstrzymała oddech. Starała się tego nie okazywać, ale zaginięcie córki nadal bardziej ją martwiło, niż cieszył jej powrót. Może ktoś ją porwał, a ona wyparła te wspomnienia? Może ten sen to prawda? Może ktoś próbował ją zamordować?
- Opowiadałam ci, skąd wzięło się twoje imię? - spytała ciepło.
Rosa pokręciła głową. Dobrze znała historię matki, ale to nie przeszkadzało w wysłuchaniu jej kolejny raz.
- Byłam na spacerze, kiedy to dostrzegłam różany krzew. Chciałam zerwać najładniejszy z kwiatów, ale uznałam, że lepiej będzie zostawić je w spokoju. Niech sobie rosną, a rok później na świecie pojawiłaś się ty. I nazwałam cię Rosa, bo byłaś tak samo ładna jak te kwiaty – przytuliła córkę i dodała – wyśpij się, bo jutro odwiedzają nas ciocia Flora, Edwiga i Aura.

3


Nazajutrz w domu było bardzo głośno za sprawą trzech energicznych kobiet: Flory, Edwigii i Aury. Wspólnie brzmiące głosy ciotek przywodziły na myśl gotującą się w czajniku wodę. Jazgot, świst i pisk stawały się coraz głośniejsze i trudniejsze do zrozumienia.
- Przespałaś sto dni? - dziwiła się Flora.
Rosa ostrożnie przytaknęła.
- To jest amnezja! - zawyrokowała Aura.
- Co ty wiesz o amnezji? - włączyła się Edwiga.
- Nie zapominaj, droga kuzyneczko, że mój mąż był lekarzem – skontrowała niemal od razu.
- Mąż nie ty – wtrąciła się ciotka Flora.
- Ale mi opowiadał o różnych przypadkach – w głosie ciotki Aury słychać było irytację.
- Jak to? Opowiadał ci o pacjentach?
- Nie miał przede mną żadnych tajemnic – mówiła, wspominając udane, aż do incydentu z kochankiem męża, małżeństwo.
- A tajemnica lekarska?
- Mój mąż nie miał tajemnic przede mną - powtórzyła.
- Myślę, że jedną jednak posiadał – wyszeptała cichutko Flora.
- Także, wiem, znam się na chorobach – ogłosiła tryumfalnie, nie zważając na fakt, że amnezja nie miała wiele wspólnego z gastrologią, którą zajmował się mąż.
Po tym stwierdzeniu zapadła na chwilę cisza. Zupełnie, jakby ktoś zestawił czajnik z gotującą się wodą i postanowił zalać herbatę, a potem złośliwie wstawił go na ogień ponownie głosem ciotki Edwigii:
- Może to był morderca!
- O czym ty mówisz?
- Przedwczoraj znaleźli nieprzytomną Rosę, a dzisiaj w pobliżu tego przejścia odkryto zwłoki.
- Znaleźli jakieś ciało? - zainteresowała się Rosa.
- No dzisiaj rano w wiadomościach mówili że znaleźli ciało dziewczyny i to w pobliżu miejsca gdzie wczoraj ciebie odnaleziono – powiedziała na jednym oddechu ciocia Flora ignorując przy tym wszelakie znaki przystankowe.
- Czy... - zaniepokojona Rosa zdobyła się na pytanie. - Czy ona miała ze sobą parasolkę?
- Czyli też oglądałaś wiadomości – stwierdziła Edwiga, co było potwierdzeniem wcześniejszego pytania.
- Taka młoda – westchnęła Flora niemal od razu ożywiając się: - Byłam wczoraj w tej nowej galerii i kupiłam sobie bieliznę erotyczną, ale żółtą. Myślicie, że żółty może być tak samo seksowny jak czarny i czerwony?
Ciotki szczebiotały tak do popołudnia. Potem jednomyślnie ogłosiły, że muszą już iść, choć z różnych powodów. I poszły. Rosa czuła się zmęczona i bez słowa udała się spać i śnić o księciu Frederiku, który przybywa po nią.

4


Clyde z ogromną pieczołowitością porządkował dokumenty, gdy na komisariat wbiegł sztabowy. Prawie staranował sąsiednie biurko przewracając przy tym trzech innych policjantów. Komisarz nie przejął się nim specjalnie i wrócił do swojej pracy.
Czerwony na twarzy sztabowy wymamrotał:
- Znowu!
Komisarz podniósł niechętnie wzrok znad dokumentów, które zaczął układać w alfabetycznej kolejności.
- Co znowu? Mów, pacanie! - ryknął inny policjant.
- Morderstwo!
Oczy Clyde'a rozbłysły zaciekawieniem.
- Kolejna dziewczyna! W tym samym miejscu!
Do końca listopada zginęły jeszcze trzy dziewczyny. Codziennie ginęła jedna, a jej ciało znajdowano w pobliżu felernego przejścia pod szosą. Pięć trupów wywołało panikę wśród obywateli i nie mniejszy niepokój wśród władzy. W mieście grasował seryjny morderca, który był na tyle bezczelny, że pozwalał sobie na nieostrożność. Gdy po znalezieniu trzeciej dziewczyny wprowadzono godzinę policyjną, zabójca zakradł się do domu następnej ofiary. Tam ją zadźgał, a potem zostawił nieopodal tunelu. Do zabójstw używał długiego i wąskiego przedmiotu. Obstawiano szpikulec, ale znajomość narzędzia zbrodni wcale nie ułatwiała pracy. Po tygodniu było siedem trupów, a policja nie miała żadnego śladu. Po kolei sprawdzano znajomych i członków rodzin ofiar, ale nic ich ze sobą nie łączyło. Wszystko wskazywało na to, że morderca zakłada czapkę nie witkę, staje się niewidzialny i w ten sposób mija wszystkie patrole policji. Następnie wybiera losową dziewczynę, zabija, porzuca ciało, a potem wraca do domu. I w ten sposób trwała sobie krwawa seria.
Clyde spoglądał na rosnącą górę raportów, urwanych, niedokończonych zeznać, które nie prowadziły do niczego. W końcu wstał od biurka i stwierdził w rozpaczy połączonej ze złością:
- Mamy dziewięć dziewczyn.
- Osiem – poprawił go któryś z policjantów. - Dziewięć to będzie jutro.
- Dziewięć – uparł się przy swoim. - Wszystko zaczęło się od znalezienia Rosy Geronimi.
- Myślisz, że miała być pierwszą ofiarą?
Nie odpowiedział. Zarzucił na siebie marynarkę i już był gotowy do wyjścia, gdy komendę sparaliżowała informacja o znalezieniu kolejnego ciała.
Komisarz Clyde wraz ze swoim zastępcą pojechali na miejsce zbrodni. Ofiara różniła się od pozostałych dziewczyn. Leżała około kilometra od szosy w niewielkim dole, przysypana ziemią, która tworzyła prowizoryczny grób. Obrzydliwy odór i wygląd wskazywały na długi pobyt w dziurze i byłby pewnie jeszcze dłuższy, gdyby nie rozpoczęto tam przygotowań terenu pod budowę osiedla mieszkalnego.
Clyde spoglądał na zwłoki. Niezrozumiałe przeczucie chodzące mu po głowie zmusiło go do ostrożnego zejścia do dołu i wyciągnięcia przybrudzonej torebki.
- Ubrana była w białą bluzkę, spódniczkę i szpilki. Miała brązową torebkę z zawieszką – wymamrotał, otwierając torebkę.
- Masz coś?
Clyde wyciągnął dowód tożsamości ofiary. Po chwili konsternacji wykonał telefon do lekarza sądowego z dosyć nietypową prośbą.

5


Wieczorem komisarz pojawił się w domu Geronimich. Przez moment prowadził życzliwą rozmowę z rodzicami Rosy, a potem, mimo późnej godziny, zaproponował dziewczynie spacer. Ku jego zaskoczeniu zgodziła się niemal od razu.
- Chyba z nikim nie powinnam się czuć tak bezpieczna jak w towarzystwie policjanta – stwierdziła.
Clyde postanowił chwycić byka za rogi i podjąć interesujący go temat:
- Słyszałaś o mordercy, który grasuje w okolicy?
- Coś tam słyszałam...
- Codziennie zabija jedną dziewczynę.
Milczała.
- Te morderstwa mają miejsce od dnia, w którym zostałaś znaleziona.
Była druga w nocy, ale po raz pierwszy Rosie nie chciało się spać.
- Zabija je za pomocą wrzeciona – odparła.
Policjant spojrzał na dziewczynę z powagą.
- Skąd masz te informacje?
- Nie wiem.
Chciał rozmowę z Rosą odbyć spokojnie, nie pytać jej o nic przy pani Geronimi, ale teraz zapragnął otrzymać odpowiedzi.
- Kim jesteś? - zapytał mało taktownie.
Rosa spojrzała na niego swoimi wielkimi oczyma. W jej zdziwieniu oczy powiększyły się jeszcze bardziej.
- Wiem, że nie nazywasz się Rosa Geronimi – rzucił sucho. - Wyglądasz jak ona, ale nią nie jesteś. Dzisiaj znaleźliśmy zwłoki prawdziwej Rosy.
- Pan... Pan kłamie – rzuciła zaskoczona.
- Ty zabijasz te dziewczyny?! - podniósł głos. - Przyznaj się! Skąd wiesz, czym je zabijano?
Dziewczyna była wściekła. Odepchnęła komisarza od siebie i zaczęła uciekać. Gonił ją, ale tuż za tunelem pod szosą udało jej się go zgubić. 
Położyła się na mokrej trawie. Chciała zasnąć i ponownie spotkać się z księciem Frederkiem. Wszystko jej się mieszało. Kim była? Po co przybyła? Nagle usłyszała rozdzierający krzyk. Zerwała się na równe nogi i pobiegła w jego stronę. Na szosie leżała młoda dziewczyna. Do ziemi przyciskał ją mężczyzna w czarnym garniturze. Wyjął z kieszeni wrzeciono i zamachnął się na ofiarę. Rosa czuła, że powinna coś zrobić.
- Zostaw ją! - zawołała.
Morderca odłożył narzędzie zbrodni, ale nie zaprzestawał trzymania dziewczyny. Odwrócił się, a Rosa zamarła w bezruchu. Seryjny zabójca i jej ukochany książę Frederik byli jedną i tą samą osobą.
- Nie...
- Nie bój się, kochana – powiedział, krok po kroku zbliżając się do dziewczyny. - To dla ciebie, abyś mogła tutaj zostać.
- Nie rozumiem.
Frederik podniósł z ziemi wrzeciono. Widząc strach w oczach ukochanej postanowił przypomnieć jej o wszystkim najdelikatniej jak tylko mógł.
- Ponad sto dni temu wyszłaś z domu i nigdy do niego więcej nie miałaś już wrócić, bo zostałaś zamordowana.
Milczała, a przerażenie na twarzy stawało się coraz większe.
- Tam – wskazał bliżej nieokreślony kierunek – morderca porzucił twoje ciało.
- Ty... Ty... Jesteś... - wydobyła z siebie wątły głos.
- Nazywam się Śmierć, ale ty wolałaś nazywać mnie Frederik – powiedział, stając tuż przed nią. - Zakochaliśmy się w sobie, ale wiedziałem, że tęsknisz za rodzicami. I wiedziałem, że dla ukochanych osób robi się rzeczy wielkie i ja taką zrobiłem...
- Pozwoliłeś mi wrócić do domu... – wyszeptała.
Frederik przytaknął.
- Mój pocałunek wybudził cię z wiecznego snu, ale tylko na chwilę, aby dać ci czas na pożegnanie się z rodziną.
- A te dziewczyny? Dlaczego je zabijałeś?
- Czas każdego jest ściśle określony, a i śmierć nie lubi próżni – wyjaśnił. - Każdy twój dzień tutaj kosztował życie jednej dziewczyny.
Rosa nic nie odpowiedziała. Już nie żyła i nic po niej nie zostało na tym świecie. Wróciła do domu okrężną drogą, obudziła rodziców, raz jeszcze poprosiła mamę o opowiedzenie jej historii pięknej róży, a potem pożegnała się. Przed domem czekał na nią mroczny książę. Wraz z jego pocałunkiem zasnęła na zawsze.

sobota, 6 lipca 2024

Królewna Śnieżka

"Lustereczko, powiedz przecie..."


1


- Łatwo ją rozpoznasz – zapewnił Żaba. - Idź tam i poznasz ją od razu – tego wieczoru powtórzył to już któryś raz z rzędu, ale za dużo wypił i zaczynał mówić od rzeczy. - Po prostu wejdź i spójrz w głąb sali. Gwarantuję! Gwarantuję, że ją zastaniesz w jednej z tych loży dla specjalnych gości.
Nie była do tego przekonana.
- W klubie będzie mnóstwo dziewczyn.
- Ale nie takich jak ona – wychylił kieliszek.
Alkohol spłynął do gardła pozostawiając po sobie piekący smak niczego.
- To znaczy?
- Włosy ma czarne jak... jak...
Żaba szukał porównania, ale poetyckość i tani alkohol nie stanowiły dobrego połączenia w jego wypadku. W końcu uderzył w hebanowy blat baru i przemówił tryumfalnie: 
- Jak ten stół. Usta ma czerwone jak krew, ale nie bój się, nie jest żadną wampirzycą.
Podsunął barmanowi pusty kieliszek. Stojący za barem facet napełnił go, po czym spojrzał na Reine. Kobieta podziękowała. Przynajmniej jedno z nich musiało zachować trzeźwość umysłu.
Miała dosyć samego zapachu tego miejsca: zakurzonych lamp jarzeniowych, lepkiego stołu i kwaśnego potu od ludzi tańczących na parkiecie.
Ziewnęła, zakrywając usta, co wydało jej się dość naturalnym.  W końcu była już późna godzina, a ona ubiegłej nocy nie zmrużyła oka. Mogła dać spokój poszukiwaniom i wrócić do domu, ale teraz czuła, jak nigdy wcześniej, że jest naprawdę blisko.
- Zdecydowanie przesadza z czerwoną szminką – ciągnął dalej. - Tak przynajmniej mówiła moja dziewczyna, gdy ostatnio byliśmy w klubie.
- Przypomnij mi nazwę.
- Czego?
- No, tego klubu.
- Kopalnia Diamentów.
Barman postawił przed nim nowy kieliszek. Żaba wypił, ale o następny postanowił już nie prosić. No chyba, że barman przyniesie bez pytania. Wtedy wypije, grzecznościowo, oczywiście.
- A cerę ma białą jak kokaina i po tym to już na pewno ją poznasz – zakończył swój opis.
Jeszcze przez chwilę spoglądał na pusty kieliszek. Wyglądało na to, że się wahał, czy zamówić następną wódkę. Nie, miał już nie pić. Zamówił kolejny? Który to? 
- Czarne włosy, blada cera, czerwone usta... - powtórzyła beznamiętnie Reine. - To naprawdę kiepski rysopis. Sama tyle pamiętam.
- Znałaś ją?
Mogła… Powinna zmienić się. Może piękno jest stałe? – pomyślała. – Jeśli jest się najpiękniejszą osobą na świecie to może nie ma się wyboru? Trzeba tkwić w rogu loży w jakiejś obrzydliwej knajpie z czerwonymi ustami i śnieżnobiałą cerą?
- To stara znajoma? – ponownił pytanie.
Nie odpowiedziała od razu. Najpierw sięgnęła do torebki, z której z pewnego rodzaju nerwowością, wyjęła paczkę papierosów. Zapaliła jednego i odparła:
- Blanche to moja pasierbica.
Żaba zbaraniał. Oczywiście, na tyle, na ile facet o płazowatej ksywie może zmienić się w zwierzę domowe z rodziny wołowatych.
Znał Blanche. Widywał ją w klubie i zdarzyło mu się z nią kilka razy porozmawiać.
Reine znał od wczoraj i nie przypuszczał, że może ona być spokrewniona z barową "królewną". Cała dociekliwość nowej znajomej nie wydawała mu się niczym nienaturalnym. Blanche intrygowała wszystkich. Każdy chciał ją poznać, ale nie każdy miał odwagę i możliwość, czego przyczyną mógł być pan Sobota.
- Uciekła z domu tuż po ślubie jej ojca ze mną – mówiła wyraźnie strapiona. - Wiedziałam, że powinniśmy zaczekać z całą ceremonią, aż Blanche upora się z żałobą po matce. Powinna mieć chociaż dwa tygodnie na refleksję, prawda?
Żaba spojrzał na rozmówczynię próbując pojąć, czy stypę od wesela dzielił okres krótszy niż dwa tygodnie, czy alkohol utrudnia mu prawidłowe rozumowanie. Mimowolnie przytaknął, nie wgłębiając się w rodzinne sprawy swojej znajomej.
- Zaraz po naszym ślubie, Blanche spakowała manatki i wyszła z domu – opowiadała. - Miała trzynaście lat i potrzebowała ojca, a nie nowej matki. Gryzie mnie to strasznie.
Zgasiła papierosa i rozegnała dym z nad popielniczki.
- Pomyślisz, że zachowaliśmy się jak potwory, ale to nie tak, że uczucie między mną, a jej ojcem wybuchło po śmierci matki. Zajmowałam się jej matką wcześniej, gdy chorowała i wtedy postanowiłam, że ja zostanę z tą rodziną. Ojciec mnie pokochał, a Blanche znienawidziła.
- Od sześciu lat próbuję ją odszukać.
- A jej ojciec?
- Choruje. Nerki, płuca, serce – wyliczyła. - Niewiele czasu mu zostało. Chciałabym doprowadzić do ich spotkania nim będzie za późno.
Ostatnie zdanie utkwiło w głowie Żaby. Z natury był cynikiem i korciło go, aby spytać, czy mężuś nie potrzebuje przypadkiem narządów, bo mógłby tanio załatwić, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Spojrzał na Reine.
Zmartwiona, zmęczona, ale mimo to ładna. Mogła mieć około czterdziestu lat. Czarne włosy kontrastowały z bladą cerą. Oczy pozbawione blasku, nadawały powagę  jej twarzy. Była bardzo podobna do Blanche. Mogła być jej starszą siostrą albo matką, a nie macochą.
- Blanchet codziennie wpada do Kopalni diamentów w towarzystwie innego faceta – wrócił do tematu. - Inny jest w poniedziałek, inny we wtorek i tak aż do niedzieli.
Kobieta podniosła wzrok. Wyglądała na przerażoną, a nie zmartwioną.
- Chyba nie sugerujesz, że ona... - nie dokończyła, sama myśl wydała jej się wystarczająco obmierzła. - Zresztą, co mógłbyś sugerować? Znasz ją i wiesz, czym się zajmuje! - rozzłościła się.
- Spokojnie, nie jest prostytutką.
- To kim są ci faceci?
- Jej goryle.
Ochroniarze? Aż tak dobrze jej się wiedzie, że może pozwolić sobie na zatrudnienie ochrony? Czym ona się zajmuje? - do macochy powróciła okropna myśl.
- Najważniejszy jest pan Sobota.
- Kto?
- Koleś, z którym baluje w soboty - Żaba mówił dalej: - Pozostała szóstka to zatrudnieni przez niego ochroniarze. W każdy dzień tygodnia, Blanche jest pilnowana przez jednego z nich. Poza szóstym dniem, gdy spotyka się ze swoim chłopakiem. Wtedy wszyscy przesiadują w klubie.
- Kocha go?
- Kogo?
- Czy Blanche kocha tego całego pana Sobotę?
Żaba wzruszył ramionami. Na to pytanie nie znał odpowiedzi. Dziewczyna zawsze wydawała mu się szczęśliwa, a przynajmniej uradowana chwilą. Będąc w klubie dużo tańczyła, rozmawiała, śmiała się, piła – nie wyglądała na przygnębioną, ale nie pokazywało to w żadnym stopniu jej miłości do Soboty.

2


W wieku trzynastu lat miała pewność do trzech rzeczy. Kochała mamę. Nienawidziła ojca. Chciała uciec z domu. Kochana mama zmarła w drugiej połowie czerwca. Pierwszego lipca wyprawiono huczny ślub z pielęgniarką, która przychodziła do mamy. Chociaż życzyła, w tamtej chwili, ojcu i Reine jak najgorzej, to musiała przyznać, że oboje wykazali się ogromną gospodarnością. Większość jedzenia ze stypy została odgrzana na weselu. Należało sprostować, że ojciec nie zakochał się w macosze w żaden cudowny sposób. To nie była miłość od pierwszego spojrzenia, nie został też niespodziewanie trafiony strzałą kupidyna. Jego romans z Reine rozpoczął się jeszcze na długo przed śmiercią mamy. Czy ona wiedziała o tym? Ostatnio często się nad tym zastanawiała.
Wczesnym popołudniem siedziała na taborecie przed stolikiem, do którego przymocowane było lusterko. Spoglądała na swoje odbicie i starała sobie przypomnieć rodzinny dom. Dom, który budził w niej tak nieprzyjemne wspomnienia. Przypomniała sobie Reine. Jej macocha miała bzika na punkcie nienagannego wyglądu. Ciągle nosiła ze sobą ogromną, żółtą torbę wypakowaną po brzegi kosmetykami. Potrafiła kilkanaście razy dziennie poprawiać swój makijaż. Bardziej mógł irytować fakt, że żadnych poprawek nie potrzebowała. Kochanka ojca wyglądała doskonale. Przy tym, jak na ironię, obawiała się swojego odbicia w lustrze. Zupełnie, jakby bała się dostrzec w nim jakąś skazę, zmarszczki, przebarwienia, cokolwiek, co psuło jej doskonałą twarz.
Pierwszym, co zrobiła po wprowadzeniu się do ich domu, było zasłonięcie ogromnego zwierciadła w przedpokoju, a tuż przed samym ślubem udało jej się, rzekomo przez przypadek ów lustro zbić.
- To była pamiątka po mamie – szeptała wtedy rozgoryczona Blanche.
- Nie dramatyzuj – mruknął ojciec. - Nie ma nieszczęścia.
Okruchy lustra należało zamieść, a pozłacaną ramę wynieść na śmieci.
- Bardzo cię przepraszam. Nie wiem jak to się mogło stać... - gdyby nie znała macochy, mogłaby uwierzyć w jej skruchę, ale znała i nie wierzyła jej.
Blanche porzuciła myśl o domu. Wolała skupić się na teraźniejszości.

3


O godzinie dwudziestej drugiej pan Sobota i Blanche w towarzystwie ochrony weszli do klubu. Przywitał ich właściciel, Jakub, czterdziestolatek o krępej budowie ciała i doklejonym do twarzy uśmiechu. Para zajęła miejsca przy stoliku z boku sali. On zamówił Białego Rosjanina, a ona Apple Cooler. Posiedzieli chwilę, po czym dziewczyna odezwała się:
- Widzę moją macochę.
Pan Sobota spojrzał na dziewczynę, a potem w kierunku, w którym spoglądała. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z nią o rodzinie, a tym bardziej nie miał pojęcia o istnieniu jakiejś tam macochy. Nim zdążył zareagować do ich stolika przepchała się Reine, towarzyszył jej Czwartek i tu wypada dodać, że był najgorzej rozeznanym w swoim fachu ochroniarzem.
- Próbowałem ją zatrzymać, ale się uparła... - tłumaczył się.
Czwartkowi się nie dziwił. Brakowało mu stanowczości, ale pozostali zachowali się co najmniej jak idioci. Pan Sobota nic nie odpowiedział. Wolał zaczekać na reakcję swojej towarzyszki.
- Czego tu szukasz? - zapytała rozzłoszczona Blanche.
- Ciebie.
- No tyle to widzę, ale czego chcesz tutaj?
- Twój tata się martwi – odparła łagodnie.
- Dobre sobie.
- Wróć ze mną do domu.
- Jestem w domu – powiedziała z pełnym przekonaniem.
Reine pobladła. Czuła, że konfrontacja z pasierbicą nie będzie należała do najprzyjemniejszych, ale miała zamiar zabrać ją ze sobą.
- Domem nazywasz tę spelunę i towarzystwo jakiegoś starego capa?
Sobota nie poczuł się urażony określeniem, ale doszedł do wniosku, że jest to najlepszy moment na wtrącenie się do rozmowy.
- Przepraszam panią bardzo – zaczął kulturalnie. - Ale kim pani jest?
- Jestem jej matką, a pan chyba nie zdaje sobie sprawy, że to dziecko – podkreśliła zaimek - uciekło z domu.
- Królewna Śnieżka, gang krasnoludów i zła królowa – zakpiła pasierbica.
- Milknij, skarbie – poprosił ją Sobota, a następnie zwrócił się do Reine. - To dziecko, jak pani je określiła, jest dorosłe i samo decyduje, gdzie chce przebywać. Radzę zostawić nas w spokoju.
Renie zignorowała słowa mężczyzny i na nowo zaczęła prosić Blanche, aby wróciła do domu. Sytuacja stała się nieprzyjemna do tego stopnia, że Poniedziałek i Wtorek zostali poproszeni o odprowadzenie kobiety do wyjścia.
- Panowie – zawołała za nimi dziewczyna. - Nie zapomnijcie pożegnać właściwie mojej macochy.
Chociaż tyle mogła sobie zażyczyć. Pojawienie się w jej domu przed laty Reine, sprawiło jej wiele bólu, a teraz mogła się jej zrewanżować.
Przynajmniej wróci do domu z podbitym pyskiem – pomyślała. - Dopiero teraz będzie miała problem z przeglądaniem się w lustrze.

4


Pan Wtorek nie należał do najdelikatniejszych mężczyzn z jakimi miała styczność Reine. Ba! Potrafił być bardzo brutalny, ale zawsze sprawiedliwy, bo nie uderzył jeśli się nie zasłużyło na to wcześniej. Problem był taki, że w dzisiejszych czasach każdy czymś sobie zasłuży na kilka kuksańców i macocha Blanche nie była tu wyjątkiem. Poniedziałek wepchnął kobietę w zaułek za budynkiem, a Wtorek zaczął okładać ją pięściami.
- Czy ona jest dziwką? - usłyszeli w pewnym momencie drżący głos bitej kobiety.
Wtorek na chwilę przestał.
- Niezupełnie – wyrwał się Poniedziałek.
- Milcz – wycedził drugi.
- Proszę, powiedzcie mi chociaż tyle. Obiecuję, że już jej nie będę się do niej zbliżać, ale powiedzcie mi, czy ona jest dziwką?
- Słyszałaś o damach do towarzystwa? - spytał ochroniarz. - Pan Sobota wymyślił sobie "damę do podziwiania".
W tym momencie Wtorek ponownie uderzył kobietę. Reine osunęła się po ścianie na ziemię, przycisnęła do piersi torebkę i o dziwo, zażądała dalszych wyjaśnień.
- W swoim domu, szef posiada oszklony pokój – mówił dalej - podłoga, sufit, wszystkie ściany są zrobione z luster weneckich.
- Lustra... - syknęła. - Czy zawsze muszą być jakieś lustra?
- Klienci płacą mu za oglądanie Blanche. Zdziwiłabyś się, jaki to dochodowy interes.
Reine wstała z ziemi i popatrzyła niechętnie na parę ochroniarzy. Czuła siniaki na swoim ciele, ale nie miała czasu i ochoty na maskowanie ich.
- Tego właśnie chciałam się dowiedzieć. Nie będziecie mi już potrzebni – odparła najzwyczajniej w świecie.

5


Blanche i Sobota mieszkali na ostatnim piętrze apartamentowca w samym centrum miasta. Jakieś cztery lata temu kupili mieszkania na ostatnim piętrze i połączyli jej w jedno ogromne.
W kwestii dekoracji dziewczyna dostała wolną rękę; wybrała kolory ścian, meble, dodatki. Jedynie szklany pokój pozostawał chłodny i pusty, a jego jedyną dekoracją była właśnie ona. Dzisiaj mieli odwiedzić ją kolejni klienci, a więc swoim zwyczajem udała się do swojego gabinetu, aby przygotować się. Na czas obecności klientów w mieszkaniu, pozostawała zamknięta w szklanym pokoju. Nie widziała ani nie słyszała ich i może właśnie dzięki temu nie peszyły jej spojrzenia ze ścian.
- Lustereczko, lustereczko... Powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie – rozległo się.
Drzwi szklanego pokoju uchyliły się, a w progu stanęła Reine.
Macocha miała posiniaczoną twarz; lewe oko było zamknięte, a od ust ciągnęła się struga krwi, która spływała po szyi na biały dekolt, na którym rozlewała się w wielkie, czerwone jezioro.
- Jak tu weszłaś?
- Twoi ochroniarze mnie wpuścili.
- Wpuścili cię? - zapytała z niedowierzaniem. - Piątek! Niedziela!
- Szkoda strzępić sobie gardło. Nie odpowiedzą.
Blanche wzięła głęboki wdech. Wtedy w nozdrza uderzył ją kwaśny zapach cydru. Pamiętała ten zapach z domu rodziców, ale nie potrafiła przypisać go żadnemu konkretnemu wspomnieniu.
Jej wcześniejsze spotkanie z Reine nie potoczyło się najlepiej. Trochę nawet żałowała. Może… Jeśli teraz poprosi macochę spokojnie to da odejdzie? Wystarczyło odmówić. Powiedzieć, że ma swoje życie i jest szczęśliwa, niegotowa na pojednanie z ojcem.
- Słuchaj – jej głos drżał - nie wrócę z tobą do ojca.
Czuła, że dzieje się coś niedobrego.
- Nie zależy mi na tym.
- W takim razie, czego chcesz?
- Chcę wejść i porozmawiać z tobą – oznajmiła.
Było w niej coś dziwnego, czego nie potrafiła nazwać. Ten przeklęty zapach cydru wypełniał cały pokój.
- Mogę wejść? - zapytała, siląc się na serdeczność w głosie.
- Tak, proszę.
Reine śmiało przekroczyła próg i zbliżyła się do swojej pasierbicy. Pierwszy krok był gwałtowny, a kolejne już spokojne. Były jak miarowe bicie serca. Nie wydawała się przerażona swoim odbiciem w lustrach.
Jabłkami pachniał pokój matki w dniu jej śmierci. Był jak trucizna: kwaśny i mdlący.
- Tylko ze względu na ciebie zgodziłam się na ślub z twoim ojcem.
- O czym ty mówisz? - jej wzrok mimowolnie powędrował na macochę.
Twarz kobiety pokrywały bąble przypominające ospę wietrzną. Blanche była niemal pewna, że jeszcze przed chwilą ich nie było. Bardziej przerażający był jedynie widok ściany za plecami macochy. Niby zwykłe lustro weneckie na długość całej ściany, w którym odbijała się wykrzywiona w grymasie strachu twarz Blanche i tylko jej.
- Nie ma odbicia... - wyszeptała. - Gdzie twoje odbicie?!
Reine spojrzała na ścianę. Istotnie nie miała odbicia. Nigdy go nie posiadała.
- Czym ty jesteś?
- Takich jak ja nazywają wampirami – odparła, krok po kroku, zbliżając się do pasierbicy. - Długi czas karmiłam się krwią twojej matki, przejmując jej siły witalne, a potem zapragnęłam ciebie. I po tylu latach poszukiwań wreszcie zaspokoję swój głód.
Wampirzyca rzuciła się na Blanche. Dziewczyna usiłowała wrzeszczeć i odpychać ją od siebie, ale czym była jej wątła siła przy ogromnym pragnieniu? Cydrem pachniała jej krew.

Spis rozdziałów

Spis treści
Rozdział Tytuł
1Królewna Śnieżka
2
Śpiąca królewna
3
Wieloskórka
4
Spółka kota z myszą
5
Dwunastu braci

Żaba

UWAGA! SPOILERY!  Żaba Gatunek Człowiek Status ...